Swoją przygodę z żeglarstwem morskim zaczął jako dziecko w połowie lat 80, by w wieku 21 lat zostać najmłodszym w Polsce jachtowym kapitanem żeglugi bałtyckiej, a 2 lata później żeglugi wielkiej.
Przez kilka lat pływał jako etatowy kapitan jachtu „Śmiały”, później przesiadł się na większe jachty i w 2001 roku został kapitanem żaglowca STS Pogoria. Poza Pogorią pływa też na innych jachtach i żaglowcach. Z ciekawszych rejsów prowadził wiele edycji „szkół pod żaglami” Stowarzyszenia Edukacja pod Żaglami oraz „Chrześcijańskiej Szkoły pod Żaglami”, współorganizował i prowadził rejsy programu „Lider na fali” z warsztatami psychologicznymi i trenerskimi oraz warsztaty nautyczne z zajęciami z nawigacji, meteorologii i radiokomunikacji dla żeglarzy.
– Jak zaczęła się Pana przygoda na Pogorii?
Na Pogorię trafiłem już jako kilkulatek, tyle że było to jezioro w Dąbrowie Górniczej od którego nasz żaglowiec wziął nazwę. Ale w pierwszy rejs Pogorią popłynąłem dopiero we wrześniu 2000 roku. W związku z tym, że otrzymałem funkcję starszego oficera, musiałem przejść przyspieszone szkolenie obsługi żaglowca w czym bardzo pomógł mi bosman i doświadczeni żeglarze, których spotkałem na pokładzie. Kapitanem był znany mi z telewizji admirał Piotr Kołodziejczyk, którego bardzo się obawiałem, a który okazał się jednym z najlepszych kapitanów z którymi miałem okazję pływać i pod komendą którego odbyłem kilka naprawdę trudnych rejsów. W ogóle na Pogorii miałem niewiarygodne szczęście do ludzi, bo oprócz wspomnianego adm. Kołodziejczyka pływałem też z kpt. Witoldem Zdrojewskim i kpt. Andrzejem Drapellą, ludźmi z wielką klasą i kulturą osobistą, która moim zdaniem powinna cechować kapitana żaglowca. Pozostają dla mnie niedoścignionymi wzorami w tym zakresie. Wkrótce też dane mi było poznać Henryka, legendę i „dobrego ducha” Pogorii- człowieka absolutnie niezwykłego, skarbnicę wiedzy, nie tylko o statku.
– Po tylu latach na morzu, co wciąż Pana motywuje, by ponownie wskoczyć na pokład?
Przede wszystkim brak rutyny. Nie będę odkrywczy jeśli powiem, że każdy rejs jest inny, bo oprócz zmieniającej się pogody, zmieniają się też załogi, a Pogoria byłaby tylko stosem stali, drewna i lin, gdyby nie ludzie, którzy tworzą atmosferę tego statku. Mam na myśli nie tylko załogę stałą, ale również szkolną, bo każdy zostawia tu cząstkę siebie. Ale nie ukrywam też, że widok postawionych wszystkich żagli rejowych jest dla mnie zniewalający.
– Jak sam Pan mówi „Bardzo cenię sobie współpracę ze Szkołą pod Żaglami na statku Pogoria”. Dlaczego to doświadczenie, ma szczególne miejsce w Pana sercu?
Po pierwsze bardzo lubię kontakt z młodymi, inteligentnymi ludźmi, którzy nie są jeszcze obciążeni konwenansami i przybieraniem „masek”. Rozmowy z nimi są dla mnie zawsze bardzo ciekawe i inspirujące. I irytuje mnie utyskiwanie dorosłych na „dzisiejszą młodzież”. Zdając sobie sprawę z tego, że trudno oceniać wszystkich tylko na podstawie osób, które trafiają na Pogorię i tak uważam, że są dużo dojrzalsi i mądrzejsi niż było moje pokolenie w ich wieku. Ale najważniejsza jest świadomość tego, że taki np. miesięczny rejs może naprawdę realnie wpłynąć na ich dalsze życie, na co, rozmawiając z absolwentami, mam wiele przykładów. Uważam jednak, że sam kontakt z morzem nie wystarczy. Potrzebna jest jeszcze kadra-ludzie o odpowiednim nastawieniu i kompetencjach, zwłaszcza tych „miękkich”. Podczas rejsów stowarzyszenia poznałem wielu fantastycznych nauczycieli i z moich obserwacji wynika, że poziom poszczególnych szkół był wprost proporcjonalny do poziomu kadry.
– Najtrudniejsze zadanie do wykonania w Pana karierze?
Lubię trudne i dłuższe rejsy. Jednym z ostatnich ciekawszych był rejs Pogorią podczas pandemii w marcu 2020 roku z 16 osobową załogą z Nicei do Gdyni ze świadomością, że jakiekolwiek wejście do portu związane z awarią, czy chorobą któregoś z członków załogi może zatrzymać statek na długie miesiące. Pamiętam też ucieczkę przed sztormem w Kanale Angielskim z wiatrem dochodzącym do 100 węzłów, kiedy to na wpół rozerwanym grotsztakslu pędziliśmy z prędkością 17 węzłów w kierunku Cieśniny Solent. Najtrudniejsze jest jednak podejmowanie decyzji w sprawach medycznych, zwłaszcza kiedy w załodze nie ma lekarza.
– Jaki jest Pana najbliższy cel, którego nie udało się jeszcze zrealizować?
Mam wiele marzeń, ale ponoć o nich się głośno nie mówi. A z najbliższy cel związany z Pogorią to poprowadzić jak najwięcej bezpiecznych rejsów, najlepiej z młodzieżą, po których załogi nie będą mogły doczekać się następnych.
– Jeśli mógłby Pan udzielić jednej, krótkiej rady dla młodych, aspirujących załogantów do stopnia kapitana – co by to było?
Nie lubię grać roli wujka „dobra rada”, bo każdy człowiek jest inny, każdego motywuje coś innego i każdy ma swoją drogę do przejścia. Mogę tylko napisać, co sam cenię u żeglarzy z którymi pływam. Otóż cenię odpowiedzialność, zaangażowanie, kulturę osobistą i pokorę wobec morza. Nie znoszę zaś, zwłaszcza u oficerów wachtowych, nonszalancji, zbytniej pewności siebie i wykorzystywania swojego stanowiska do wywyższania się i poniżania innych.