
- Artykuły
-
by Julia Groth
Dość długo wstrzymywałem się ze spisaniem relacji z pokładu na rejsie z Saint-Tropez przez Baleary do Malagi, wywołując być może niepokój i zniecierpliwienie w biurze armatorskim i wśród obserwatorów Pogorii. Tymczasem intencja mojego ociągania się wynikała przede wszystkim z chęci niezapeszania – zgodnie z przysłowiem „Nie chwal dnia przed zachodem Słońca”. – Kapitan Piotr Nowakowski

Logistyka, szachy i SAR – nietypowy początek rejsu Pogorii
Początkowo punktem startowym miała być Nicea, co miało być szczególnie wygodne w dniu wyborów, ponieważ właśnie w Nicei mieściła się jedyna na południowym wybrzeżu Francji komisja wyborcza. Na kilka tygodni przed rozpoczęciem rejsu plany uległy jednak zmianie – wymiana załogi miała odbyć się w Saint-Tropez, a postój tam, na zaproszenie miasta i z inicjatywy przedstawiciela lokalnej Polonii i przyjaciela Pogorii – Andrzeja, miał mieć szczególne znaczenie.
W zamian za zaproszenie do Saint-Tropez, załoga zobowiązała się do udostępnienia pokładu lokalnemu klubowi szachowemu w celu zorganizowania turnieju dla młodzieży, otwarcia pokładu dla zwiedzających oraz współpracy z lokalną jednostką służby SAR we wspólnie zorganizowanych ćwiczeniach ratowniczych. Wydarzenia te, choć teraz myślę o nich z dumą i przyjemnością, to jeszcze przed rozpoczęciem rejsu wydawały się trudne do pogodzenia z jednoczesną wymianą załogi, jej przeszkoleniem i przygotowaniem do rejsu, nie mówiąc o zorganizowaniu wyjazdu do Nicei, by chętni do głosowania w wyborach na Prezydenta RP mogli spełnić swój obywatelski obowiązek.
Na szczęście wszystkie zaplanowane dla lokalnej społeczności wydarzenia, ogromnym wysiłkiem dwóch załóg – schodzącej pod dowództwem Kasi Domańskiej i Macieja Leśnego, oraz naszej, świeżo zaokrętowanej – odbyły się punkt po punkcie, zgodnie z planem i bez żadnych potknięć.
Ostatni wieczór w Saint-Tropez uświetniła radość francuzów ze zwycięstwa PSG w finale Ligii Mistrzów, który podglądaliśmy na wielkich telewizorach w mesach i na pokładach stojących w naszym towarzystwie mega jachtów, a tuż po Grand Prix Monaco w F-1 było tam naprawdę gęsto. Żegnaliśmy to miasto z odwzajemnionym poczuciem wdzięczności i bycia mile widzianym w przyszłości.
Kotwiczenie pod Saint-Raphaël
W dniu wyjścia w morze, 1 czerwca 2025 roku, czekało nas jeszcze jedno ważne zadanie – umożliwienie chętnym członkom załogi udziału w wyborach. Ze względu na ograniczenia czasowe związane z koniecznością opuszczenia portu do godziny 12:00, znalezienie odpowiedniego rozwiązania logistycznego stanowiło pewne wyzwanie.
Zdecydowaliśmy się więc na nieco niestandardowe, ale skuteczne rozwiązanie – po wyjściu z portu, Pogoria skierowała się na wschód i po około dziesięciu milach morskich zakotwiczyliśmy w pobliżu Saint-Raphaël. Miejscowość ta oferowała bezpośrednie połączenie kolejowe z Niceą – podróż trwała niespełna godzinę i była dogodna dla wszystkich zainteresowanych. Desant z pokładu odbył się pontonami niemal pod samym dworcem, dzięki czemu niemal połowa załogi mogła bez przeszkód wziąć udział w głosowaniu.
Tego samego wieczora, z uspokojonymi sumieniami, podnieśliśmy kotwicę by ruszyć wyznaczonym kursem – w kierunku Balearów.

Na żaglach przez Baleary – edukacja morska i urok południowej Europy
Kilka dni przelotu przez Morze Śródziemne, z dala od lądu i zasięgu pozwoliło nam skupić się na jednym – jak zostać sprawną i zorganizowaną załogą. Wiatry były słabe – wykorzystaliśmy ten czas na szkolenia rejowe, naukę obsługi żagli i ćwiczebne alarmy. Wdrażaliśmy się w życie statku, zarówno na pokładzie jak i pod nim. Dotarliśmy do Majorki niecałą dobę przed założonym czasem. Północno-wschodnie wybrzeże oferowało kilka przepięknych miejsc by rzucić kotwicę, wybraliśmy otoczoną imponującymi klifami zatokę Baya de San Vincent, gdzie załoga po desancie mogła zażyć kąpieli na bajecznej plaży i skosztować śródziemnomorskiej kolacji.
Po spokojnej nocy na kotwicy przyszedł czas na zaplanowany postój w Port de Soller. Polecona przez legendę Pogorii – Henia, przystań ta była strzałem w dziesiątkę. Ta turystyczna miejscowość, choć nieco na uboczu głównych miejskich ośrodków, oferowała dokładnie to czego potrzebowaliśmy po kilkudniowym przelocie. Wycieczka ponad stuletnim tramwajem do uroczego Soller, pyszne jedzenie, słynne od antycznych czasów owocowe sady, lodziarnie i knajpki z muzyką na żywo przy samym nabrzeżu, czy zachód Słońca o niepowtarzalnym kolorze – wszystko to spełniło z nawiązką oczekiwania nawet najbardziej wybrednych członków załogi.

Lewanter w roli przewodnika
8 czerwca pojawił się wschodni wiatr – lewanter – który zgodnie z prognozami miał nas poprowadzić w kierunku portu docelowego – Malagi w kontynentalnej już Hiszpanii.
W niedzielę rano, zaraz po podniesieniu kotwicy u zachodniego wybrzeża Ibizy nakazałem przygotować wszystkie żagle rejowe do postawienia.
Pierwsze podmuchy przyszły popołudniu, gdy oddaliliśmy się już kilkadziesiąt mil od miejsca postoju. Zgodnie z prognozami, kierunek wiatru był idealny by postawić pełen zestaw żagli rejowych i powoli, po odstawieniu silnika zaczęliśmy nabierać prędkości. Równy fordewind, od 15 do 25 węzłów, skręca razem z nami gdy mijamy główne waypointy naszej trasy. Mamy też w końcu odrobinę chmur, które dają wytchnienie od Słońca.
Łapiąc od czasu do czasu zasięg, Marek – mój zastępca – wypełnia i wysyła to, co zawsze mnie stresuje – dokumenty niezbędne do otrzymania zgody na wejście do portu. Pomagam mu w ostatnich korektach, cieszymy się, gdy agent w Maladze przyjmuje wszystkie formularze po nielicznych uwagach. Mamy zapas prędkości, bezpiecznie, zgodnie z dobrą praktyką morską oraz tradycją na rejowych żaglowcach na noc klarujemy bombramy.
Mamy czas, by zaplanować ostatni postój na kotwicy, na redzie Malagi, i w spokoju przygotować statek na wejście do portu, zacząć pakować bagaże i posprzątać pod i na pokładzie.
Chociaż zostało nam jeszcze ponad 100 mil, a Heniu zawsze powtarza, że gdy wszystko idzie zbyt dobrze, to należy się przygotować na cios w potylicę od losu, nie boję się już napisać w relacji z pokładu, że zapamiętam ten rejs jako jeden z najbardziej udanych i najprzyjemniejszych, jakie miałem zaszczyt poprowadzić na Babci – STS Pogorii.
Kapitan Piotr Nowakowski