Pomorski Związek Żeglarski oficjalnie zost„Pogoria” jest jednym z najsłynniejszych polskich żaglowców. Od ponad 40 lat służy naszym żeglarzom. Jest też bohaterką nowego cyklu Żeglarskiego.info. O jej pasjonującej historii rozmawiamy z Krzysztofem Romańskim, dziennikarzem i publicystą morskim oraz autorem książki „Pogoria: Legenda żaglowca”.ał armatorem żaglowca „Pogoria”! W piątek 14 stycznia pod jego lewym salingiem po raz pierwszy wciągnięto flagę największej pomorskiej organizacji skupiającej żeglarzy.
– Dzieje „Pogorii” są podobne do historii innych polskich żaglowców?
– Przeciwnie – wyróżniają się jako chyba najbardziej burzliwe. Oczywiście są pewne wydarzenia wspólne dla polskich żaglowców – okrążenie świata, opłynięcie przylądka Horn, utrata masztów – co spotkało także „Fryderyka Chopina” – czy rejs na Antarktykę, gdzie dotarł też „Zawisza Czarny”. „Pogoria” ma jednak historię wyjątkową. Po pierwsze, na świecie nie ma innego żaglowca, którego właścicielem byłaby telewizja. Po drugie, jest to pierwszy żaglowiec rejowy, który powstał w polskiej stoczni i jest efektem polskiej myśli konstrukcyjnej. Wyróżniają go też czas i okoliczności powstania – burzliwy okres przełomu lat 70. i 80. i wpływ „Krwawego Maćka”, czyli dyrektora Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego, bez którego „Pogorii” by nie było.
– O ile budowa szła nadspodziewanie dobrze, to po wodowaniu zaczęły się problemy. Spierano się m.in. kto ma zostać kapitanem żaglowca.
Jest kilka postaci, które stoją za „Pogorią” i bez których by jej nie było. Wiadomo, że często chcemy szukać jednego bohatera, ale tutaj go nie ma – jest to bowiem dzieło zbiorowe. Z jednej strony był „Krwawy Maciek”, jedna z najbardziej wpływowych osób w ówczesnej Polsce, on znalazł pieniądze na budowę. Z drugiej Adam Jasser, od 1973 roku pływający z młodzieżą w ramach Bractwa Żelaznej Szekli. Był też redaktor Bohdan Sienkiewicz, który popularyzował żeglarstwo w programie „Latający Holender” i który wciągnął Jassera do TVP. Ważne było również zaproszenie do tego projektu Krzysztofa Baranowskiego, żeglarza podziwianego wówczas przez całą Polskę. Kluczową rolę odegrał też inżynier Zygmunt Choreń, który podjął się stworzenia projektu, co nie było proste, bo nie mieliśmy w tym żadnych tradycji, a Stocznia Gdańska nie paliła się do budowy. Okoliczności powstania są więc czymś wyjątkowym i gdyby z tej układanki wyjąć jakąkolwiek z wymienionych postaci, „Pogoria” by nie powstała.
– O ile budowa szła nadspodziewanie dobrze, to po wodowaniu zaczęły się problemy. Spierano się m.in. kto ma zostać kapitanem żaglowca.
– Sukces Krzysztofa Baranowskiego, wskazywanego na kapitana, kłuł w oczy. Szybko pojawiły się głosy, że jak to możliwe, żeby żeglarz Baranowski, który nie jest kapitanem żeglugi wielkiej i nie ukończył uczelni morskiej, mógł prowadzić taki statek. Dlatego pierwszym kapitanem został komandor Piotr Bigaj, który dowodził wcześniej „Iskrą”. Kiedy Bigaj zorientował się, że sytuacja jest niejasna i nieprzyjemna, zachował się honorowo i oddał Krzysztofowi Baranowskiemu stery. Później kwestie dowodzenia zeszły na dalszy plan, bo wybuchła znacznie większa afera związana z „Pogorią”.
– Co się wydarzyło?
– Po odsunięciu ekipy Edwarda Gierka od władzy w 1980 roku, Maciej Szczepański trafił do aresztu za korupcję i niegospodarność. A jego sztandarowym projektem, który drażnił otoczenie, była „Pogoria”, czyli – jak mówiono – luksusowy jacht Szczepańskiego ze stajnią, haremem i obrazami Kossaka na ścianach. Żądano, by „Pogorię” sprzedać na Zachód, żeby odzyskać pieniądze, ale wtedy zaprotestowali gdańscy stoczniowcy. Zagrozili, że prędzej przyspawają swoje dziecko do nabrzeża, niż zgodzą się oddać je za granicę. I tak żaglowiec został w Polsce. Wiele podmiotów było zainteresowanych jego przejęciem – Marynarka Wojenna, Związek Harcerstwa Polskiego, Polskie Linie Oceaniczne, Wyższa Szkoła Morska w Szczecinie i Polski Związek Żeglarski. Ostatecznie trafił do PZŻ, który postanowił usunąć „Pogorię” z oczu opinii publicznej, żeby kurz po aferze zdążył opaść. Wymyślono rejs na Antarktykę do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego, który poprowadził Krzysztof Baranowski. Nawiasem mówiąc polarnicy nie byli szczęśliwi, że muszą wracać do Polski żaglowcem – podróż trwała bowiem znacznie dłużej niż statkiem handlowym, a na dodatek zostali początkowo wciągnięci do wacht i musieli pracować.
– Kiedy „Pogoria” zaczęła realizować misję, do której została stworzona – czyli wychowania żeglarskiego młodzieży?
– Młodzież wzięła udział już w pierwszym rejsie w 1980 roku, podczas którego wystartowano w regatach The Cutty Sark Tall Ships’ Races, nazywanych Operacją Żagiel. W obu etapach udało im się wygrać, ale ostatecznie po przeliczeniu zajęli trzecie miejsce. Po późniejszych zawirowaniach młodzież gościła na pokładzie sporadycznie. W 1981 roku odbywały się letnie rejsy Bractwa Żelaznej Szekli, jednak na dobre młodzi ludzie wrócili na „Pogorię” w latach 1983-1984, podczas pierwszej Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego. Trwała ona 9 miesięcy, a trasa wyprawy „Śladami starych kultur” biegła dookoła Afryki, z zawinięciem na Sri Lankę. Był to pionierski projekt – później tak długie rejsy dla młodzieży szkolnej się nie odbywały.
– Kto pływał w tych pierwszych Szkołach pod Żaglami?
Młodzież z całej Polski, która brała udział w szeroko zakrojonym programie rekrutacyjnym. Udział był bezpłatny, ale trzeba było sobie na niego zasłużyć pomocą innym. Było to coś w rodzaju programów wolontariackich – można było robić zakupy seniorom, pomagać w schroniskach dla zwierząt, ale trzeba było wykazać się konsekwencją i starannością. Nie mogła też być to jednorazowa pomoc, musiała trwać cały rok szkolny. Krzysztofowi Baranowskiemu i jego współpracownikom udało się dotrzeć z listem zapraszającym do niemal wszystkich szkół średnich, więc chętnych było wielu. Na koniec w Gdyni odbyły się testy sprawnościowe, po których w załodze znaleźli się ostatecznie sami chłopcy. Kapitan Baranowski miał potem wyrzuty sumienia, więc w kolejnym roku zorganizował wyprawę tylko dla dziewcząt, nazwaną Rejsem Papug. Popłynęły do Kanady, gdzie „Pogorię” przejęła kanadyjska Szkoła pod Żaglami Class Afloat.
– Jak to się stało, że na polskim żaglowcu regularnie pływać zaczęła kanadyjska młodzież w ramach programu podobnego do tego prowadzonego przez Krzysztofa Baranowskiego?
– Kanadyjczyk Terry Davies utrzymywał, że pomysł na stworzenie projektu Szkoły pod Żaglami pojawił się u nich w podobnym czasie i nie jest plagiatem. Faktem jest, że spadł Polskiemu Związkowi Żeglarskiemu z nieba. Utrzymanie żaglowca nigdy nie jest tanie, niezbędny jest stały dopływ gotówki. A w latach 80. sytuacja gospodarcza była trudna. Problemy pojawiły się po zakończeniu współpracy z Kanadą, na początku lat 90. Brakowało pieniędzy na remont, „Pogoria” przestała pływać i utknęła w Trzebieży. Dzięki zbiegowi okoliczności i pomocy wielu osób udało się ją jednak uratować.
– W jaki sposób?
– Pomoc przyszła z Gdyni. Po sukcesie regat The Cutty Sark Tall Ships Races w 1992 roku udało się zgromadzić grupę ludzi, którzy odnosili się z sympatią do żaglowca i mieli kontakt z władzami Gdyni. Prezydent Franciszka Cegielska znalazła sposób na sfinansowanie remontu. Ponieważ Stocznia Gdynia miała dług wobec miasta z tytułu użytkowanych terenów, prezydent podjęła decyzję, że miasto nie będzie domagało się spłaty długu w zamian za gruntowny remont „Pogorii”. Co ciekawe, remont odbył się w Stoczni „Nauta”, która z kolei miała dług wobec Stoczni Gdynia. Takie to były czasy. Przeprowadzono wtedy też parę nowych inwestycji, np. położono drewniany pokład, którego wcześniej nie było. Dzięki temu w 1993 roku mogła wrócić do pływania, już z Gdynią jako portem macierzystym.
– Ile osób przewinęło się przez jej pokład przez te 40 lat?
– Na pewno ponad 30 000, jeśli nie więcej. „Pogoria” pływa bardzo dużo i jest jednym z najbardziej eksploatowanych polskich żaglowców – w dobrym tego słowa znaczeniu.
– „Pogoria” regularnie uczestniczy w regatach The Tall Ships Races. Odnosiła w nich sukcesy, poza inauguracyjnym trzecim miejscem w 1980 roku?
„Pogoria” w chwili wybudowania była dosyć szybka, ale teraz ustępuje nowszym konstrukcjom i nie ma większych szans na regatowe sukcesy. Choćby rosyjski „Mir” jest murowanym faworytem każdych regat – to też dzieło Zygmunta Chorenia, który zawsze mówi, że chce, żeby każdy kolejny jego żaglowiec był choćby trochę lepszy. I tak jest z młodszymi siostrami „Pogorii” – „Iskra” i bułgarska „Kaliakra” są w stanie popłynąć szybciej. „Pogoria” jest jednak jednostką lubianą we flocie żaglowców i w 1999 roku zdobyła The Cutty Sark Trophy, teraz nazywającą się Friendship Trophy, czyli prestiżową nagrodę dla najbardziej entuzjastycznej i otwartej załogi.
– Żaglowiec służył też do popularyzacji nauki w projekcie „Fizyka pod żaglami”. Co to była za inicjatywa?
– Wśród kadry profesorskiej Politechniki Warszawskiej był miłośnik żeglarstwa – Jan Grabski – który w 2005 roku wpadł na pomysł przeprowadzenia rejsów dla studentów fizyki. Z reguły odbywały się one latem i łączyły ze startem w regatach. Podczas rejsów studenci mogli w praktyce zobaczyć działania różnych praw fizyki, a w portach prezentować eksperymenty osobom zwiedzającym żaglowiec. Odbywało się to przez kilka lat.
– W historii „Pogorii”, pełnej udanych rejsów z młodzieżą, były też dramatyczne wydarzenia?
– Niebezpiecznie było na pewno podczas regat w 2009 roku na trasie Gdynia – Sankt Petersburg. Na wysokości Finlandii złamały się wszystkie maszty. Na szczęście wydarzyło się to w porze obiadowej, więc na pokładzie było mało osób. Jak się potem okazało przez wiele lat woda zbierała się na połączeniu segmentów masztu, w miejscu, którego Polski Rejestr Statków nie mógł zbadać podczas normalnego przeglądu. Z roku na rok korozja postępowała i doszło do złamania. Na pokładzie zdarzały się też różne wypadki, w tym upadek z najwyższej bombramrei. Okazało się, że „Pogoria” jest szczęśliwa, bo załogantka spadła na leżący akurat na nadbudówce żagiel – musiała być hospitalizowana, ale nic poważnego jej się nie stało. Niestety żaglowiec był też miejscem zabójstwa. W grudniu 1989 roku na Jamajce zakończyła się kanadyjska Szkoła pod Żaglami i „Pogoria” czekała na kolejną załogę. Jednej nocy jakiś rabuś próbował coś ukraść i nakrył go lekarz okrętowy. Niestety złodziej uciekając strzelił do niego. Nie udało się go uratować. Tak strasznych wydarzeń w dziejach „Pogorii” nie było na szczęście wiele. Pozytywnych było znacznie więcej. Na przykład jest kilkadziesiąt małżeństw, które poznały się na tym żaglowcu.
– Wokół żaglowców często powstaje środowisko żeglarzy, załogantów i miłośników. Tak jest w przypadku „Zawiszy Czarnego” i „Fryderyka Chopina”. Czy podobnie ma „Pogoria”?
– Zdecydowanie! Są Pogoriowcy, którzy przez lata pływali i cały czas wracają. Patrząc na rejsy szkolne – kiedy nauczyciel zorganizował rejs z jedną klasą, często w następnym roku wracał z inną. Ludzi przyciąga historia i atmosfera, która jest naprawdę wyjątkowa. „Pogoria” nie jest luksusowa, ale jest komfortowa. Ma wiele kubryków, co zapewnia więcej prywatności niż na przykład na „Zawiszy Czarnym”, gdzie jest jeden wspólny kubryk i załoga cały czas przebywa ze sobą. Duże znaczenie ma też to, że „Pogoria” jest żaglowcem z rejami. W momencie budowy jawiły się one jako coś bardzo niebezpiecznego, ale okazało się, że to jedna z większych atrakcji dla młodzieży. I przyciąga ją już od 40 lat.
Krzysztof Romański, trójmiejski dziennikarz, reporter, fotograf i pasjonat żaglowców. Oficer łącznikowy w The Tall Ships Races 2003 oraz sekretarz generalny w The Tall Ships Races 2009 i 2011. Pomysłodawca Operacji Żagle Gdyni w 2014 roku – w 40. rocznicę pierwszej Operacji Żagiel w Polsce.
Pogoria
Fot. Krzysztof Romański
Tekst: Jędrzej Szerle
Zdjęcie: Krzysztof Romański
Źródło artykułu żeglarskie.info